czwartek, 21 lipca 2011

Emigranci, dajcie nam spokój!

Każdego lata tysiące Bułgarów, którzy wyjechali za granicę, powracają do kraju z nadzieją, że zobaczą tam starych przyjaciół. Ale dla tych ostatnich takie przymusowe spotkania po latach są drogą przez mękę, stwierdza ze zgryźliwym humorem pisarz Georgi Nikołow.


Nadchodzi lato, a wraz z nim nadciągają ludzie, których młodość przypadła na lata 80. minionego stulecia i którzy opuścili nasz kraj w początkach okresu transformacji. Prędzej czy później, także i do was zadzwoni któryś z nich. Najczęściej w takich sytuacjach w telefonie rozlega się drżący kobiecy głos: „Mała Ania przyjechała z Iowy i koniecznie chce się spotkać. Co, nie pamiętasz jej? Ależ to ta Ania, która w ostatniej klasie podstawówki rozmazała swoją kanapkę na moim szkolnym fartuszku…”.

No i wówczas, choćbyście nawet przegapili ten dramat sprzed czterdziestu lat, próbujecie przywołać twarz małej Anii z głębin pamięci, która waha się między kilkoma dziewczynkami z warkoczykami, aby wreszcie zupełnie pogubić się wśród tej gromady pryszczatych podlotków w niebieskich chińskich bluzach. Ale mała Ania tak łatwo tej sprawy nie odpuści; wydzwania uporczywie do całego łańcuszka utraconych szkolnych kolegów, znajomych z dzielnicy, ze studiów i jakichś ponurych typów spotkanych na zakrapianej imprezie przed ćwierćwieczem. Wy wymazaliście ich wszystkich z pamięci. Ale mała Ania – nie. Ona myślała o tych wszystkich niemożliwych facetach i laskach w długie zimowe wieczory w Chicago; a potem cierpliwie odświeżała wspomnienia z nimi związane w Iowa, gdzie w końcu znalazła sobie robotę przy kukurydzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz