poniedziałek, 9 maja 2011

"Jeśli wiatr się wzmoże, to przykro mi, wszyscy zginiemy". Podróż imigranta do Europy

Na łodzi wszyscy palili, bo nic innego nie było do roboty. No, chyba, że był sztorm, a fale przelewały się przez burty statku. Dla Mohameda Munadiego sztorm był ulgą. Pozwalał się czymś zająć. - Tam, kiedy woda jest czarna, a ty się boisz, jest gorzej niż na pustyni. Myślisz, jak umrzesz. Pytałem samego siebie: "Mohamed, zrobiłeś to wszystko dla pracy? Dla Europy?"




Mohamed Munadi zapala papierosa, patrząc na słońce wstające nad Orią w południowych Włoszech. Jak dla wielu tunezyjskich imigrantów, włoskie miasteczko stało się dla niego przymusowym przystankiem w drodze do Francji. Jego wieś niewiele ucierpiała w czasie rewolucji w Tunezji. Ale kiedy w sąsiedniej Libii wybuchła wojna domowa, Mohamed postanowił uciec. Do Europy, która wcale nie chce ani jego, ani tysięcy jemu podobnych. A mimo to jadą.


Fala uciekinierów ze zrewoltowanych krajów arabskiego Maghrebu - głównie z Tunezji, a teraz Libii - wzmocniła i tak już potężny strumień imigrantów, płynących co rok do Europy z Afryki do Hiszpanii, Włoch i przede wszystkim do Francji. Tylko na położonej 60 mil morskich od wybrzeży Tunezji włoskiej wyspie Lampedusa, która stała się już ikoną imigranckiego problemu Europy, ląduje rocznie około 30 tys. ludzi. Przez cztery ostatnie miesiące przypłynęło więcej, w tym Mohamed. Oto droga imigranta do Europy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz